Przełom roku to zazwyczaj okres dość martwy, jeśli chodzi o premiery wartościowych albumów. Grudzień – wiadomo – święta, kolędy, prezenty itp. To raczej nie jest optymalny czas, by wydawać nową płytę, bo istnieje spore ryzyko, że gdzieś przepadnie w bożonarodzeniowo-sylwestrowej gorączce. Z kolei styczeń też niekoniecznie musi być dobry momentem na taki ruch, z dość prozaicznego powodu – gdy niespełna 12 miesięcy później wszystkie branżowe media będą tworzyć podsumowania roku i układać listy najlepszych krążków, istnieje spore prawdopodobieństwo, że o longplayu ze stycznia mało kto będzie pamiętał.

A tu proszę. Grudzień i styczeń obrodziły w naszym kraju w bardzo dobre, czasem wręcz znakomite albumy, o których będzie się mówiło i których będzie się słuchało jeszcze przez długi czas. Jeśli przypadkiem umknęły wam te wydawnictwa, służę pomocą.

Grudzień 2017

W.E.N.A. udowodnił, że wciąż ma coś ważnego do powiedzenia. „Niepamięć” to album, na który w zasadzie w ogóle nie czekałem (głównie za sprawą dość wątpliwego pomysłu na promocję krążka – no bo trochę trudno wierzyć gościowi, który przez ostatnie miesiące energię pożytkował głównie na wrzucanie wymuskanych fotek na Instagram, by następnie zupełnie wyczyścić swoje media społecznościowe, dorabiając do tego dość mętną ideologię).

I gdy płyta już wyszła, na początku zupełnie mnie nie porwała, ale o dziwo miałem ochotę do niej wracać. A im częściej wracałem (a regularnie wrzucałem ją na słuchawki podczas wieczornego biegania), tym bardziej mnie wciągała. Nie ma tam fajerwerków, jest za to sporo całkiem mądrych przemyśleń, głębszych, osobistych tekstów i bardzo dobrych bitów. Wyszedł z tego godny następca wybitnej EP-ki „Monochromy” i najlepszy długogrający album Wudoe od „Wyższego dobra”. No i znalazło się tam genialne „Oasis”, jeden z najmocniejszych numerów, jakie w zeszłym roku wydał na świat polski rap.

Ogromnym zaskoczeniem był dla mnie „REset” Pokahontaz. W życiu bym nie przypuszczał, że jeszcze kiedyś autentycznie zajaram się muzyką Fokusa i Rahima. Tymczasem panowie nagrali świetną, głęboko osadzoną w oldskulu płytę (osobne brawa należą się wrocławskiej ekipie White House, odpowiedzialnej za klasyczne brzmienie tego LP), której najzwyczajniej w świecie dobrze się słucha. Cieszy zwłaszcza powrót do wysokiej formy Fokusa, niegdyś jednego z najlepszych i najbardziej charyzmatycznych MC w kraju, który na przestrzeni ostatnich lat mocno obniżył loty. Na „REsecie” znów jest tym gościem o zimnokrwistym flow, który potrafił hipnotyzować głosem (pamiętacie „Czas”?). Zresztą albumu warto posłuchać choćby tylko dla zamykającego płytę numeru „404” z gościnnym udziałem Kalibra 44. Magiczny moment.

A jeśli album Pokahontaz był zaskoczeniem, to jak nazwać krążek „Tato Hemingway” Kamila Pivota? Tego samego Pivota, który wiele lat temu błysnął genialnym „Yyy, eee” na „Materiale producenckim” Quiza, po czym zupełnie zniknął ze sceny.

Teraz wrócił z pierwszą w polskim rapie płytą o… ojcostwie. Płytą bezpretensjonalną, wypełnioną po brzegi luzem, poczuciem humoru i błyskotliwymi linijkami. Pivot nie jest może wirtuozem flow, ma za to talent do pisania wersów, które z miejsca zapadają w pamięć i wywołują uśmiech na twarzy. „Taty Hemingwaya” słucha się lekko i przyjemnie – to album nagrany przez normalnego faceta, kochającego swoją rodzinę i toczącego twardy bój z codziennością, a nie przez nieco oderwanego od rzeczywistości rapera, dla którego słaby miesiąc to taki, „kiedy wpada dycha na łapę”.

Co uważniejsi wychwycą pewnie w poprzednim zdaniu lekki przytyk w kierunku VNM-a. Ale tylko lekki – Venom wydaną również w grudniu EP-ką „Trailblazer” udowodnił, że nadal należy do ścisłej czołówki rodzimych MC’s. Owszem, wersy w stylu tych przytoczonych powyżej, w których VNM się zresztą lubuje, bywają nieco nużące, ale jeśli chodzi o skillsy i flow, elbląski raper wciąż to ma.

Wciąż to ma także Reno, czyli absolutna legenda polskiego podziemia (większą jest chyba tylko Smarki Smark), który po kilkunastu latach wrócił z albumem „50/50”. Albumem idącym zupełnie na przekór aktualnym trendom, przywodzącym na myśl swoim ciepłym brzmieniem płyty Ortegi Cartel i nagranym bez jakiejkolwiek „napinki”. Gdyby komuś przyszło do głowy ukuć – na wzór slow food czy slow life – pojęcie „slow rap”, Reno mógłby służyć za jego definicję. Nic tylko słuchać.

Bardzo mocnym akcentem, kończącym 2017 rok, był dla mnie długo wyczekiwany album „Dobre chłopaki” Projektu Nasłuch. O nim jednak już tutaj szerzej pisałem, więc – żeby się niepotrzebnie nie powtarzać – odeślę was do tego wpisu.

Styczeń 2018

Dość długo kazała nam Rosalie. czekać na swój debiutancki longplay, ale było warto, oj było. Słabość do tej wokalistki mam w zasadzie od momentu, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z jej muzyką (szerzej możecie o tym poczytać tutaj) i obecnie to mój ulubiony głos, jeśli chodzi o rodzime r&b.

„Flashback” to album dokładnie taki, na jaki czekałem. Suto podlany elektroniką, doprawiony hip-hopowym groove’m, dopieszczony zarówno w warstwie lirycznej, jak i jeśli chodzi o brzmienie. Mi bardziej leżą numery zaśpiewane po polsku (to moja taka ogólna przypadłość – wolę, gdy muzycy śpiewają/rapują w swoim ojczystym języku), a oprócz znanych już przed premierą singli („Królowa” i „A pamiętasz?”), na pierwszy plan wybija się „Po co?”, nagrany przy współudziale chłopaków z Bitaminy. Miód.

Z zaskoczenia wzięło mnie nowe Rasmentalism. Po dość mrocznym i gorzkim „1985”, Ras i Ment zupełnie zmienili stylistykę. Tę woltę najlepiej ujął sam Ras w wywiadzie dla Newonce’a:

Teraz moja misja jest taka, żeby było przyjemnie. Wiem, że tylko promil osób zainteresuje się tym, o czym mówię, więc chcę nadać temu formę przyjemną do słuchania i mam nadzieję, że się udaje. Stąd też forma nowej płyty.

I rzeczywiście, „Tango” to album bardzo melodyjny (brzmieniowo blisko mu do Flirtini, czyli producenckiego projektu Mentosa) i mniej wypchany wersami niż poprzedniego longplaye chłopaków. Częściej dostajemy tu piosenki niż klasyczne hip-hopowe numery. Ale jeśli tak ma wyglądać jaśniejsza, bardziej przystępna strona polskiego rapu, to podpisuję się pod nią obiema rękoma. Ras chciał, żeby było przyjemnie. I jest, zdecydowanie.

Coś jeszcze? A, no tak, Bonson. Dziękuję, dobranoc.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *